sobota, 27 października 2012

Dzień Miłych Ludzi, a nawet dwa dni


W kinie, w nocy nie było wielu ludzi, mogłem sobie wybrać odpowiednie miejsce. Cykl autoportret, czyli pamiątka z wakacji


  Co  życzy Pan sobie zjeść na śniadanie ? To nie był sen.  Stoję w drzwiach restauracji hotelowej  hotelu Oreg Miskolcz w Miskolc, a pytanie zadaje mi kelner. Jest wczesny poranek 26 października. Zamurowało mnie - po  dwóch tygodniach salami i jajecznicy mogłem wybrać sobie śniadanie. Sytuacja jednak mnie na tyle zaskoczyła, że stałem jak wryty, usiłując coś wydukać. Miły Pan pomógł mi dokonać wyboru, abym dłużej się nie męczył. Podał mi trzy dania do wyboru. Była to jajecznica, parówki oraz omlet. Jajecznica odpadała, mam jej po dziurki w nosie, parówek niewiadomego pochodzenia trochę się boję. Zdecydowałem się więc na omlet. Po chwili Miły Pan przyniósł mi puszysty, cieplutki omlet z serem i szynką w środku. Był naprawdę smaczny.
  Chcąc omlet wyróżnić przestawiłem go w czasie na początek.
 Wracam do poranka przed śniadaniem. Po nocy spędzonej w kinie bałem się że będę miał kłopot z obudzeniem. Poprosiłem więc dzień wcześniej, w poprzednim rozdziale, aby osoba która przeczyta ten wpis przed godziną 9.00 rano wysłała do mnie sygnał. Ustaliłem, że nie będę odbierał tylko sygnał, który w razie mojego zaspania obudzi mnie i będę mógł dotrzeć do celu w odpowiednim czasie. Był sygnał. Moja kochana siostra zadzwoniła. Wygrała ten mały konkurs. To nic,że 15 minut wcześniej obudził mnie sygnał  przychodzących maili . Jeden po drugi, z dziesięć może. Stworzyły razem bardzo donośny jazgot. 10 minut po dziewiątej zadzwonił mój budzik. Całkiem niepotrzebnie.

Śpieszyłem się jak co dzień. Przed godziną 11.00 musiałem być w Neiregyhaza - mieście oddalonym o 90 km od mojego obecnego miejsca pobytu. Przed wyjazdem zatrzymałem się przed pobliskim McDonaldem. Ale nie nie po to aby popsuć sobie smak omleta chemiczną bułką. Kupiłem kawę z mlekiem, taką jaką lubię. Dzień wyglądał zmierzać w dobrym kierunku. Świeciło słońce.

Z kawą w ręku, zatrzymałem się nieopodal, aby wczytać mapę dojazdu. Nie zauważyłem że zablokowałem wyjazd pewnemu Panu. Wysiadł do mnie, wyrzucając z siebie potok węgierskich słów, a mina nie wskazywała, że są to miłe słowa. GPS nie miał ochoty znaleźć sieci. Posiłkowałem się papierową mapą. Wiem, powinienem takie rzeczy sprawdzić w hotelu. Nigdy nie mam na to czasu. Wracając do Pana którzy zmierza w moim kierunku. Otwieram szybę, przepraszam. Pokazuję mapę i proszę o pomoc. Wyraz twarzy Pana, nagle się zmienia. Jego angielski nie pozwala mu wypowiedzieć słów jednak z pomocą rąk pokazuje drogę. Wiem gdzie jechać. Na pożegnanie podaje mi rękę i życzy miłego dnia. Odpowiadam tym samym. Wiem że nie będzie to zwykły dzień. Od rana spotykam się z samymi dobrymi ludźmi. Wiem już, że musi to być Dzień Miłych Ludzi

Mój przewodnik K. postanawia dopasować się do charakteru dnia i bez problemu znajduje drogę na autostradę. Osiągam dozwolona prędkość 130km/h, ustawiam tempomat i spokojnie jadę  autostradą. Przez cała drogę przede mną jedzie miły Pan z tą samą prędkością. Jadę za nim przez cała drogę zachowując bezpieczny odstęp. Zauważyłem, że taki wspólny sposób poruszania się po autostradzie bardzo mi odpowiada. Jechałem i myślałem sobie, że w przyszłości może niedalekiej, będą autostrady, gdzie automat będzie przejmował kontrolę nad samochodami , ustawiał je w odpowiednim szyku, i kierował w odpowiednim kierunku. Nie będzie wyprzedzania. Będzie szybko i bezpiecznie można dotrzeć do celu. Tylko co jeżeli komuś zachce się siku lub będzie musiał zatankować ? Hmm na pewno mądrzejsi ode mnie znajdą i na to rozwiazanie.

Do miasta Nyiregyhaza dotarłem o czasie. Pani menager zaproponowała mi coś do picia - miała na myśli kawę. Nie wiedziałem co miała na myśli - więc poprosiłem herbatę. Nie była przygotowana na taką odpowiedź. Powiedziała, że pójdzie i mi kupi. Oczywiście powiedziałem, że nie trzeba, może być kawa i.... Już jej nie było jak kończyłem zdanie.  Piłem dobrą herbatę. Dzień Dobrych Ludzi nadal trwał.

W Debreczynie oddalonym o 50 km. od poprzedniego miasta gdzie piłem herbatę,  którego nazwy ciągle nie mogę zapamiętać byłem po godzinie 15:00. Pogoda popsuła się. Lekko padało.
Dobrzy Ludzie zarezerwowali mi hotel o zazwie Lycium, w samym centrum miasta. Co ważne był oddalony od kina o 300 metrów. Zdziwiłem się bardzo gdy w telewizorze znalazłem polski kanał TV Polonia. Nie oglądałem go, ale miło mi się zrobiło, że tak o mnie dbają - na telewizorze wyświetlało sie moje imię i nazwisko - widać odbiór kanałow był spersonalizowany. Wot technika


Hotel Lycium w Debreczynie . Mój pokój był pod literką T


 Pod wieczór postanowiłem wyjść do miasta i poszukać fotografujących turystów. Debreczyn - nazwa znana - Michelin poleca - pełen entuzjazmu poszedłem na główny deptak miejski.
Wielki Kościół Protestancki, najbardziej charakterystyczny punkt miasta, wydawał się idealnym miejscem na łowy
Był wieczór. Byłem ja i było zimno. Niestety oprócz mnie na placu przed kościołem byli tylko młodzi rowerzyści podskakujący nad krawężnikami.

Wielki Kościół Protestancki w Debreczynie - Na zegarze kościelnym godzina 17.05 - na placu pusto


Młodzi chłopcy na rowerach gdy witali się,  jeden drugiego całował w policzek. Dziwne. A może i oni wiedzieli o Dniu Miłych Ludzi

Nie dawałem jeszcze za wygraną. Postanowiłem chwilę poczekać w barze którego okna wychodziły na plac przed kościołem. Korzystając z okazji zjadłem obiad. Obserwowałem plac.

Mając baczenie na sytuację na placu, wykonałem kolejny autoportret z  powiększającego się cyklu pamiątka z wakacji

Czekanie dłużęj nie miało sensu. Wszyscy fotografujący turyści widać  siedzieli w hotelach i oglą dali telewizję. Do hoteluWróciłem i ja

O pierwszej w nocy pojechałem do kina. Tak, pojechałem samochodem a nie poszedłem na nogach, choć do przebycia miałem 300 metrów. Pod hotelem co chwilę przechodziły grupki młodych ludzi , z butelkami w ręku, i okrzykami na ustach.Nie miałem ochoty przekonać się osobiście, czy również oni wiedzą o Dniu Miłych Ludzi.

W centrum handlowym w którym mieściło się kino powitał mnie ochroniarz. Bardziej zagrodził mi drogę niż przywitał. Spojrzał na mnie, na mój duży czarny plecak, czarną kurtkę, kaptur, zarost, pokrowiec ze statywem w środku wyglądający faktycznie może trochę złowrogo i tajemniczo. W kinie była premiera nowego Bonda. Było po pierwszej w nocy - Pamiętacie dramat który się rozegrał na premierze Batmana w jakimś amerykańskim mieście. Nie miałem złych zamiarów. Pan ochroniarz jak na Dzień Miłych Ludzi przystało, nie rzucił mną o podłogę, ani nie użył paralizatora, tylko czujnie podprowadził pod kino.

Rano w Piątek spakowany z walizkami w samochodzie pojechałem ponownie do kina aby dokończyć rzecz której nie byłem w stanie zrobić w nocy. Po wykonanym zadaniu, zostawiłem cały plecak ze sprzętem  u menagera kina, aby nie dźwigać i udałem się na zakupy. Kupiłem ... . Nie moge napisać co kupiłem. Widziałem też scenę która uświadczyła mnie w przekonaniu że kolejny dzień będzie Dniem Miłych Ludzi.

Widzę Pana, widzę chłopca - Wchodzą razem do sklepu w którym przebywam. To  ojciec i około 10 letni syn - tak myślę. Są skromnie ubrani.  Widać że nieczęsto bywają w takim miejscu. Wchodzą trochę niepewnie lecz wiedzą po co przyszli. Podchodzą do manekina który prezentuje ładną bluzę z kapturem. Proszą sprzedawcę aby pomógł im znaleźć tę bluzę na półce. Sprzedawca podaje. Tata płaci za bluzę. Syn ma okrągłe oczy ze szczęścia. Nie była bardzo droga. Dla niego jednak sądzę, że była sporym wydatkiem. Syn ma upragnioną bluzę w rękach, przytula się do taty, całuje go w policzek. Tkwią tak przez chwilę w objeciu. Tata podnosi wzrok. Przez sekundę nasze spojrzenia się krzyżują. Widzę radość w jego oczach.
Spotykanie Miłych Ludzi dodaje mi sił.
Takie obrazy będę miał w pamięci po powrocie do domu

 Przede mną dłuuuuga droga. Z Debreczyna Do Szeged jest 210 km,  zwykłych dróg prowadzących przez małe miasta. Nawigacja pokazuję ponad 4 godziny jazdy. Jestem zmęczony ale w dobrym humorze. Mam dużo szczęścia. Będąc już za kierownica w garażu centrum handlowego przypominam sobie że zostawiłem cały mój sprzęt w kinie. Widać św. Antonii, ten od rzeczy zaginionych wie o Dniu Miłych Ludzi i przypomina mi o tym w ostatniej chwili. Ponownie witam się i żegnam z pracownikami, zabieram plecak

Po opuszczeniu miasta, 15 km od Debreczyna dostaje koleiny sygnał. Czy mam ze sobą szalik, który zdjąłem w kinie. Zatrzymuję się. Sprawdzam wszędzie. Nie ma. Szalik nie jest wyjątkowy szczególnie ale bardzo się do niego przyzwyczaiłem. Postanawiam zawrócić
Szalik czeka na mnie na fotelu w kinie. Ponownie żegnam się z menadżerem.Tym razem ostatni raz.

Droga jest długa. Jadę spokojnie. Na przemian pada deszcz i świeci słońce. Myślę sobie o domu.
Cieszę się że niedługo zobaczę moją rodzinę.
Zatrzymuję sie na stacji benzynowej aby zatankować samochód.

Bilboard przy stacji benzynowej  Nie wiem jak Wam , ale dla mnie słowo egeszege jest synonimem węgierskiego języka. Pierwsze przychodzi mi do głowy jak myślałem  o tym języku. Do tej pory nie wiedziałem co oznacza. Sprawdziłem. Oznacza zdrowie.


  Dwadzieścia kilometrów przed Szeged, jadąc wolniutko przez małe miasto dostrzegam targ. Postanawiam zatrzymać się i sprawdzić czy znajdę na nim coś ciekawego.
Po zaparkowaniu samochodu, pytam się  Pani która parkuje koło mnie, czy postój jest bezpłatny. Miła Pani informuje mnie że muszę się udać do pobliskiego automatu przed targiem i kupić bilet.
Podchodzę do automatu. Ciężka sprawa. Tylko po węgiersku. Dużo guzików.
Nagle wyłania się Pan, który będzie chciał być Miłym Panem Tego dnia. Czuć od Pana alkohol.
Oferuje mi pomoc w uporaniu się z urządzeniem. Rozmawiamy rękoma, gestami. Inny sposób komunikacji nie wchodzi w grę. To znaczy nie do końca. Pan do mnie bardzo dużo mówi, i sądzę, że pomimo moich wypowiadanych obco dla niego słów, nie do końca jest świadomy bariery językowej.
Wkładam monetę 100 forintów (1.5 zł) do automatu. Pan naciska wydawałoby się odpowiedni guzik. Słychać jak automat połyka monetę. Czekamy wspólnie na bilet. Biletu brak. Pan lepiej zna sie na urządzeniu i uderza kilkukrotnie w odpowiednie miejsce. Nic . Biletu nadal brak. Pan proponuje abym ponownie wrzucił monetę. Czuję się jakbym stał przed automatem do gry, który czasami wypluje wygraną.  Dziękuję bardzo za dalszą grę. Pozostawiam samochód bez biletu.
Miły pan pokazuje że będzie pilnował mój samochód. Dziękuję
Targ okazuje się miejscem gdzie sprzedawane są głównie ubrania, sprzęt gospodarstwa domowego, trochę jedzenia. Jestem jedynym turystą. Nikogo innego z aparatem nie zobaczyłem.

Sprzedawcy jeden drugiemu przekazują informację że na ich targu kręci się człowiek z aparatem. Zostałem zdemaskowany.




 Jedna rzecz wzbudza moje zainteresowanie. Z daleka wyglądało  jak wędzona ryba. Nawet miałbym na nią ochotę. Podszedłem bliżej. Nie to nie ryba. Pytam się Miłej Pani. Odpowiada po węgiersku.  Ja  przyglądam się dokładniej. Miła Pani rozpoczyna przedstawienie pantomimiczne opisujące tajemniczą rzecz. Czuję się jakbym grał w kalambury. To jest Dynia. Pieczona Dynia. Jestem ciekaw smaku. Kupuję kawałek. Płace 4,5 zł.
Jak smakuje, napisze jutro. Zapomniałem i zostawiłem ją w samochodzie.


Pieczona dynia a la wędzona ryba. Sprzedawczyni gdy widzi, że chcę zrobić jej zdjęcie nagle podrywa się i odwraca. Ale i tak była miła.


  Zdemaskowany jako turysta z aparatem opuszczam bazar. Przy bramie, przy automacie czeka mój Miły Pan który pomógł mi pozbyć się 100 forintów. Uśmiecha się do mnie. Pokazując na aparat, staram się powiedzieć, że chciałbym mu zrobić zdjęcie. Miły Pan który pomógł mi przy automacie a potem pilnował samochodu pociera jeden palec o drugi. Znak rozpoznawalny na całym świecie. Chce pieniędzy. Nigdy w życiu nie płaciłem ludziom za możliwość zrobienia zdjęcia, troszkę się wzbraniam, lecz po wczorajszej porażce ze znalezieniem fotografujących turystów, decyduję się. Kieszenie mam pełne bilonu. Daję Miłemu Panu 70 forintów. Pan lepiej orientuje się w wartości tych monet . Krzywi się na znak dezaprobaty. Sięgam do kieszeni po kolejną monetę. Dokładam 100 forintów. Dobijamy targu. Miły Pan Pokazuje kciukiem okej. Mogę zrobić mu zdjęcie. Mam zdjęcie.

Pozycja wymyślona przez Miłego Pana. Nie wiem co ma oznaczać.


Po pół godzinie jazdy dotarłem do hotelu w Szeged. Dzień Miłych Ludzi jeszcze się nie skończył. Dalsza część wkrótce.

















1 komentarz: