niedziela, 28 października 2012

Dzień Miłych Ludzi part 2 i koniec


Oto ja na tle wyrafinowanej grafiki wiszącej na ścianie hotelu w śzeged.

  
    Dojechałem do hotelu w Szeged ( Segedyn). Trwa drugi Dzień Miłych Ludzi. Taką przynajmniej mam nadzieję  Miasto to jest położone 150 km od Budapesztu na południe, niedaleko granicy z Bośnią. Padało. Niby nic,  jednak ma to znaczenie w kontekście historii tego miasta. Otóż 1879 r. padało również. Ale nie był to zwykły deszcz. Padało tak długo, że zalało całe miasto. Potop zniszczył 5458 budynków, ocalało jedynie 265. Wydarzenie to, odbiło się szerokim echem w całej Europie. Pewnie chwilkę to trwało, ale wieść się rozeszła. Piszę o tym ponieważ obecny układ miasta, powstał po tym wydarzeniu. Europejskie kraje ruszyły z pomocą odbudowując zgliszcza i  piszę to przede wszystkim dlatego że musieli być to  Mili Ludzie. Na pamiątkę główne bulwary noszą nazwy europejskich stolic. Polskiej stolicy nie ma na liście. Ale jak pamiętam  z Polską w tym czasie również było krucho i również liczyła na Miłych Ludzi
Wracając do teraźniejszości. Podjeżdżam pod hotel Novotel. Duże gmaszysko górujące nad miastem. Dostaję pokój na 7 piętrze. Jeszcze nie wiedziałem że mili ludzie którzy rezerwowali mój pokój zrobili  to nieprzypadkowo.  Pokój prezentował się normalnie, lecz gdy tak jak w każdym hotelu podszedłem do okna sprawdzić widok, uśmiechnąłem się do siebie. To był najładniejszy widok z okna hotelowego, jaki miałem w czasie całej wycieczki.

Po lewej stronie widoczna rzeka, sprawczyni potopu z XIX wieku
Gdy odwróciłem się w prawą stronę również była panorama miasta


 W pokoju moją wielką radość sprawił również widok czajnika i herbaty.  Pierwszy hotel w którym był taki luksus. Dobrzy Ludzie nie zapomnieli również aby czajnik był czysty. Ja wiedziałem że to Mili Ludzie,  dlatego zajrzałem do czajnika przed wlaniem wody z butelki. W środku był ocet którego zapach odrzucił mnie do tyłu. Przeprowadziłem proces  płukania po którym zrobiłem sobie cherbate na cześć kolegi z Francji. 


Pokój jak pokój ale czajnik koło lampy oraz widok z okna są na duży  plus


To nie koniec miłych niespodzianek tego dnia.  Po dwóch tygodniach tułaczki, byłem trochę zmęczony. Marzyłem o wygodnym łóżku tej ostatniej nocy na Węgrzech. Mili Ludzie i o tym wiedzieli. Na łóżku leżała informacja że mogę sobie wybrać twardość materaca. 


Ciekawe jak wiele osób korzysta ze zmiany materaca


Sprawdziłem materac. Był miękki. Po kilku nocach spędzonych na dworskich łóżkach z materacami w które się wpadało, moja szyja zaczęła protestować , okazując to  tak jak ona potrafi najlepiej, czyli bólem.  Poszedłem do recepcji z kartką z łóżka w ręku. Pani czytała ją przy mnie tak jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. Nawet machinalnie sprawdziła czy jest coś napisane na odwrocie.  Nie było. Przysięgam że kartka ta nie została przeze mnie spreparowana na potrzebę chwili. Miła Pani posiłkowała się telefonem. Zadzwoniła do kogoś. Długo rozmawiała. Po skończonej konwersacji powiedziała, że niestety wszystkie materace twarde są zajęte, ale tylko jeżeli jakiś się zwolni to wymienią mi.  Wizja ciepłego materaca po osobie która właśnie go opuściła działał na moją wyobraźnie tak silnie, że nie byłem przekonany czy nadal chcę zamiany. Mój chłodny miękki materac nie był wcale tak bardzo miękki. Tak prawdę mówiąc, to głownie chciałem sprawdzić czy magia Dnia Miłych Ludzi nadal trwa  Miła Pani powiedziała, że jeżeli  sytuacja się zmieni poinformują mnie.  Nie poinformowali. Ale jestem pewien,  że nie chcieli mnie po prostu niepokoić kiedy odpoczywałem przed nocnym wyjściem do kina.
Nie sądziłem, że spotka mnie jeszcze tak miła chwila w tym przedostatnim dniu. Na zewnątrz nadal bardzo padało. Wyjście na miasto nie wchodziło w grę. Gdy zamówiłem spaghetti w hotelowej restauracji , przeszła koło mnie grupa Starszych Pań w Ludowych Strojach. Moje zmysły się wyostrzyły. Czułem nosem, że może to być dla mnie szansa. Z sąsiedniej sali zaczęły dobiegać oklaski. Powiedziałem kelnerowi, że na chwilę opuszczę mój stolik. Pobiegłem do pokoju po aparat.


Dzięki Paniom w strojach ludowych mogłem zrobić po raz ostatni na Węgrzech, zdjęcie Fotografujących turystów.
Jest.! jak się domyśliłem Starsze Panie w Strojach Ludowych wzbudziły zainteresowanie postronnych ludzi. Jest! Widzę osobę która próbuje zrobić Paniom zdjęcie. Technika niezbyt wyszukana ale bardzo się cieszę z tego ostatniego zdjęcia Fotografujących Turystów. 

 
Pani jest dość nieśmiała w swoich zamierzeniach.Woli pozostać niewidoczna. Zza rogu wystaje tylko aparat

Chwila skupienia. Starsze Panie nieruchomieją na chwilę . Pstryk i jest pamiątka
Panie czekały na swój występ. Przepraszam, nie czekałem z Paniami, pobiegłem do swojego stolika. Szczęśliwy jadłem zimne spaghetti. Śpieszyłem się. W pokoju czekał otwarty laptop. Usiadłem do pisania po raz ostatni. Wieczorem czekało ostatnie 20 kino. 


Rozmawiałem trochę z  Miłymi Paniami w windzie gdy wracałem z obiadu do pokoju. Panie na palcach pokazały które piętro mam nacisnąć. Oczywiście pomogłem i  zrobiłem to. Przy okazji mam kolejne zdjęcie z wakacji, a dokładniej z windy

Ostatnie zdjęcie zrobione na Węgrzech. Nocna panorama Szeged wykonana w nocy po powrocie z kina.

Jestem na lotnisku, czekam na samolot
Wyjeżdżając z Węgier będę pamiętał Dobrych Ldzi którzy mi pomagali oraz tych których tylko  spotkałem. To ludzie tworzą klimat danego miejsca
Przejechałem ponad 1800 km samochodem.
Odwiedziłem wiele  ładnych miejsc na mojej drodze. Ale najważniejsze, że
spotkałem wielu przyjaznych ludzi ( no może oprócz członków Jobbik, którzy nie  lubią obcych).
Jestem zmęczony, jestem wypoczęty, jestem szczęśliwy że spędziłem te dwa tygodnie na Węgrzech. Jestem szczęśliwy że wracam do rodziny za którą tęsknię.
Pozdrawiam

Koniec
 Ps jestem szcześliwy  że jestem już w domu. Oczy same mi się zamykają. Dobranoc

sobota, 27 października 2012

Dzień Miłych Ludzi, a nawet dwa dni


W kinie, w nocy nie było wielu ludzi, mogłem sobie wybrać odpowiednie miejsce. Cykl autoportret, czyli pamiątka z wakacji


  Co  życzy Pan sobie zjeść na śniadanie ? To nie był sen.  Stoję w drzwiach restauracji hotelowej  hotelu Oreg Miskolcz w Miskolc, a pytanie zadaje mi kelner. Jest wczesny poranek 26 października. Zamurowało mnie - po  dwóch tygodniach salami i jajecznicy mogłem wybrać sobie śniadanie. Sytuacja jednak mnie na tyle zaskoczyła, że stałem jak wryty, usiłując coś wydukać. Miły Pan pomógł mi dokonać wyboru, abym dłużej się nie męczył. Podał mi trzy dania do wyboru. Była to jajecznica, parówki oraz omlet. Jajecznica odpadała, mam jej po dziurki w nosie, parówek niewiadomego pochodzenia trochę się boję. Zdecydowałem się więc na omlet. Po chwili Miły Pan przyniósł mi puszysty, cieplutki omlet z serem i szynką w środku. Był naprawdę smaczny.
  Chcąc omlet wyróżnić przestawiłem go w czasie na początek.
 Wracam do poranka przed śniadaniem. Po nocy spędzonej w kinie bałem się że będę miał kłopot z obudzeniem. Poprosiłem więc dzień wcześniej, w poprzednim rozdziale, aby osoba która przeczyta ten wpis przed godziną 9.00 rano wysłała do mnie sygnał. Ustaliłem, że nie będę odbierał tylko sygnał, który w razie mojego zaspania obudzi mnie i będę mógł dotrzeć do celu w odpowiednim czasie. Był sygnał. Moja kochana siostra zadzwoniła. Wygrała ten mały konkurs. To nic,że 15 minut wcześniej obudził mnie sygnał  przychodzących maili . Jeden po drugi, z dziesięć może. Stworzyły razem bardzo donośny jazgot. 10 minut po dziewiątej zadzwonił mój budzik. Całkiem niepotrzebnie.

Śpieszyłem się jak co dzień. Przed godziną 11.00 musiałem być w Neiregyhaza - mieście oddalonym o 90 km od mojego obecnego miejsca pobytu. Przed wyjazdem zatrzymałem się przed pobliskim McDonaldem. Ale nie nie po to aby popsuć sobie smak omleta chemiczną bułką. Kupiłem kawę z mlekiem, taką jaką lubię. Dzień wyglądał zmierzać w dobrym kierunku. Świeciło słońce.

Z kawą w ręku, zatrzymałem się nieopodal, aby wczytać mapę dojazdu. Nie zauważyłem że zablokowałem wyjazd pewnemu Panu. Wysiadł do mnie, wyrzucając z siebie potok węgierskich słów, a mina nie wskazywała, że są to miłe słowa. GPS nie miał ochoty znaleźć sieci. Posiłkowałem się papierową mapą. Wiem, powinienem takie rzeczy sprawdzić w hotelu. Nigdy nie mam na to czasu. Wracając do Pana którzy zmierza w moim kierunku. Otwieram szybę, przepraszam. Pokazuję mapę i proszę o pomoc. Wyraz twarzy Pana, nagle się zmienia. Jego angielski nie pozwala mu wypowiedzieć słów jednak z pomocą rąk pokazuje drogę. Wiem gdzie jechać. Na pożegnanie podaje mi rękę i życzy miłego dnia. Odpowiadam tym samym. Wiem że nie będzie to zwykły dzień. Od rana spotykam się z samymi dobrymi ludźmi. Wiem już, że musi to być Dzień Miłych Ludzi

Mój przewodnik K. postanawia dopasować się do charakteru dnia i bez problemu znajduje drogę na autostradę. Osiągam dozwolona prędkość 130km/h, ustawiam tempomat i spokojnie jadę  autostradą. Przez cała drogę przede mną jedzie miły Pan z tą samą prędkością. Jadę za nim przez cała drogę zachowując bezpieczny odstęp. Zauważyłem, że taki wspólny sposób poruszania się po autostradzie bardzo mi odpowiada. Jechałem i myślałem sobie, że w przyszłości może niedalekiej, będą autostrady, gdzie automat będzie przejmował kontrolę nad samochodami , ustawiał je w odpowiednim szyku, i kierował w odpowiednim kierunku. Nie będzie wyprzedzania. Będzie szybko i bezpiecznie można dotrzeć do celu. Tylko co jeżeli komuś zachce się siku lub będzie musiał zatankować ? Hmm na pewno mądrzejsi ode mnie znajdą i na to rozwiazanie.

Do miasta Nyiregyhaza dotarłem o czasie. Pani menager zaproponowała mi coś do picia - miała na myśli kawę. Nie wiedziałem co miała na myśli - więc poprosiłem herbatę. Nie była przygotowana na taką odpowiedź. Powiedziała, że pójdzie i mi kupi. Oczywiście powiedziałem, że nie trzeba, może być kawa i.... Już jej nie było jak kończyłem zdanie.  Piłem dobrą herbatę. Dzień Dobrych Ludzi nadal trwał.

W Debreczynie oddalonym o 50 km. od poprzedniego miasta gdzie piłem herbatę,  którego nazwy ciągle nie mogę zapamiętać byłem po godzinie 15:00. Pogoda popsuła się. Lekko padało.
Dobrzy Ludzie zarezerwowali mi hotel o zazwie Lycium, w samym centrum miasta. Co ważne był oddalony od kina o 300 metrów. Zdziwiłem się bardzo gdy w telewizorze znalazłem polski kanał TV Polonia. Nie oglądałem go, ale miło mi się zrobiło, że tak o mnie dbają - na telewizorze wyświetlało sie moje imię i nazwisko - widać odbiór kanałow był spersonalizowany. Wot technika


Hotel Lycium w Debreczynie . Mój pokój był pod literką T


 Pod wieczór postanowiłem wyjść do miasta i poszukać fotografujących turystów. Debreczyn - nazwa znana - Michelin poleca - pełen entuzjazmu poszedłem na główny deptak miejski.
Wielki Kościół Protestancki, najbardziej charakterystyczny punkt miasta, wydawał się idealnym miejscem na łowy
Był wieczór. Byłem ja i było zimno. Niestety oprócz mnie na placu przed kościołem byli tylko młodzi rowerzyści podskakujący nad krawężnikami.

Wielki Kościół Protestancki w Debreczynie - Na zegarze kościelnym godzina 17.05 - na placu pusto


Młodzi chłopcy na rowerach gdy witali się,  jeden drugiego całował w policzek. Dziwne. A może i oni wiedzieli o Dniu Miłych Ludzi

Nie dawałem jeszcze za wygraną. Postanowiłem chwilę poczekać w barze którego okna wychodziły na plac przed kościołem. Korzystając z okazji zjadłem obiad. Obserwowałem plac.

Mając baczenie na sytuację na placu, wykonałem kolejny autoportret z  powiększającego się cyklu pamiątka z wakacji

Czekanie dłużęj nie miało sensu. Wszyscy fotografujący turyści widać  siedzieli w hotelach i oglą dali telewizję. Do hoteluWróciłem i ja

O pierwszej w nocy pojechałem do kina. Tak, pojechałem samochodem a nie poszedłem na nogach, choć do przebycia miałem 300 metrów. Pod hotelem co chwilę przechodziły grupki młodych ludzi , z butelkami w ręku, i okrzykami na ustach.Nie miałem ochoty przekonać się osobiście, czy również oni wiedzą o Dniu Miłych Ludzi.

W centrum handlowym w którym mieściło się kino powitał mnie ochroniarz. Bardziej zagrodził mi drogę niż przywitał. Spojrzał na mnie, na mój duży czarny plecak, czarną kurtkę, kaptur, zarost, pokrowiec ze statywem w środku wyglądający faktycznie może trochę złowrogo i tajemniczo. W kinie była premiera nowego Bonda. Było po pierwszej w nocy - Pamiętacie dramat który się rozegrał na premierze Batmana w jakimś amerykańskim mieście. Nie miałem złych zamiarów. Pan ochroniarz jak na Dzień Miłych Ludzi przystało, nie rzucił mną o podłogę, ani nie użył paralizatora, tylko czujnie podprowadził pod kino.

Rano w Piątek spakowany z walizkami w samochodzie pojechałem ponownie do kina aby dokończyć rzecz której nie byłem w stanie zrobić w nocy. Po wykonanym zadaniu, zostawiłem cały plecak ze sprzętem  u menagera kina, aby nie dźwigać i udałem się na zakupy. Kupiłem ... . Nie moge napisać co kupiłem. Widziałem też scenę która uświadczyła mnie w przekonaniu że kolejny dzień będzie Dniem Miłych Ludzi.

Widzę Pana, widzę chłopca - Wchodzą razem do sklepu w którym przebywam. To  ojciec i około 10 letni syn - tak myślę. Są skromnie ubrani.  Widać że nieczęsto bywają w takim miejscu. Wchodzą trochę niepewnie lecz wiedzą po co przyszli. Podchodzą do manekina który prezentuje ładną bluzę z kapturem. Proszą sprzedawcę aby pomógł im znaleźć tę bluzę na półce. Sprzedawca podaje. Tata płaci za bluzę. Syn ma okrągłe oczy ze szczęścia. Nie była bardzo droga. Dla niego jednak sądzę, że była sporym wydatkiem. Syn ma upragnioną bluzę w rękach, przytula się do taty, całuje go w policzek. Tkwią tak przez chwilę w objeciu. Tata podnosi wzrok. Przez sekundę nasze spojrzenia się krzyżują. Widzę radość w jego oczach.
Spotykanie Miłych Ludzi dodaje mi sił.
Takie obrazy będę miał w pamięci po powrocie do domu

 Przede mną dłuuuuga droga. Z Debreczyna Do Szeged jest 210 km,  zwykłych dróg prowadzących przez małe miasta. Nawigacja pokazuję ponad 4 godziny jazdy. Jestem zmęczony ale w dobrym humorze. Mam dużo szczęścia. Będąc już za kierownica w garażu centrum handlowego przypominam sobie że zostawiłem cały mój sprzęt w kinie. Widać św. Antonii, ten od rzeczy zaginionych wie o Dniu Miłych Ludzi i przypomina mi o tym w ostatniej chwili. Ponownie witam się i żegnam z pracownikami, zabieram plecak

Po opuszczeniu miasta, 15 km od Debreczyna dostaje koleiny sygnał. Czy mam ze sobą szalik, który zdjąłem w kinie. Zatrzymuję się. Sprawdzam wszędzie. Nie ma. Szalik nie jest wyjątkowy szczególnie ale bardzo się do niego przyzwyczaiłem. Postanawiam zawrócić
Szalik czeka na mnie na fotelu w kinie. Ponownie żegnam się z menadżerem.Tym razem ostatni raz.

Droga jest długa. Jadę spokojnie. Na przemian pada deszcz i świeci słońce. Myślę sobie o domu.
Cieszę się że niedługo zobaczę moją rodzinę.
Zatrzymuję sie na stacji benzynowej aby zatankować samochód.

Bilboard przy stacji benzynowej  Nie wiem jak Wam , ale dla mnie słowo egeszege jest synonimem węgierskiego języka. Pierwsze przychodzi mi do głowy jak myślałem  o tym języku. Do tej pory nie wiedziałem co oznacza. Sprawdziłem. Oznacza zdrowie.


  Dwadzieścia kilometrów przed Szeged, jadąc wolniutko przez małe miasto dostrzegam targ. Postanawiam zatrzymać się i sprawdzić czy znajdę na nim coś ciekawego.
Po zaparkowaniu samochodu, pytam się  Pani która parkuje koło mnie, czy postój jest bezpłatny. Miła Pani informuje mnie że muszę się udać do pobliskiego automatu przed targiem i kupić bilet.
Podchodzę do automatu. Ciężka sprawa. Tylko po węgiersku. Dużo guzików.
Nagle wyłania się Pan, który będzie chciał być Miłym Panem Tego dnia. Czuć od Pana alkohol.
Oferuje mi pomoc w uporaniu się z urządzeniem. Rozmawiamy rękoma, gestami. Inny sposób komunikacji nie wchodzi w grę. To znaczy nie do końca. Pan do mnie bardzo dużo mówi, i sądzę, że pomimo moich wypowiadanych obco dla niego słów, nie do końca jest świadomy bariery językowej.
Wkładam monetę 100 forintów (1.5 zł) do automatu. Pan naciska wydawałoby się odpowiedni guzik. Słychać jak automat połyka monetę. Czekamy wspólnie na bilet. Biletu brak. Pan lepiej zna sie na urządzeniu i uderza kilkukrotnie w odpowiednie miejsce. Nic . Biletu nadal brak. Pan proponuje abym ponownie wrzucił monetę. Czuję się jakbym stał przed automatem do gry, który czasami wypluje wygraną.  Dziękuję bardzo za dalszą grę. Pozostawiam samochód bez biletu.
Miły pan pokazuje że będzie pilnował mój samochód. Dziękuję
Targ okazuje się miejscem gdzie sprzedawane są głównie ubrania, sprzęt gospodarstwa domowego, trochę jedzenia. Jestem jedynym turystą. Nikogo innego z aparatem nie zobaczyłem.

Sprzedawcy jeden drugiemu przekazują informację że na ich targu kręci się człowiek z aparatem. Zostałem zdemaskowany.




 Jedna rzecz wzbudza moje zainteresowanie. Z daleka wyglądało  jak wędzona ryba. Nawet miałbym na nią ochotę. Podszedłem bliżej. Nie to nie ryba. Pytam się Miłej Pani. Odpowiada po węgiersku.  Ja  przyglądam się dokładniej. Miła Pani rozpoczyna przedstawienie pantomimiczne opisujące tajemniczą rzecz. Czuję się jakbym grał w kalambury. To jest Dynia. Pieczona Dynia. Jestem ciekaw smaku. Kupuję kawałek. Płace 4,5 zł.
Jak smakuje, napisze jutro. Zapomniałem i zostawiłem ją w samochodzie.


Pieczona dynia a la wędzona ryba. Sprzedawczyni gdy widzi, że chcę zrobić jej zdjęcie nagle podrywa się i odwraca. Ale i tak była miła.


  Zdemaskowany jako turysta z aparatem opuszczam bazar. Przy bramie, przy automacie czeka mój Miły Pan który pomógł mi pozbyć się 100 forintów. Uśmiecha się do mnie. Pokazując na aparat, staram się powiedzieć, że chciałbym mu zrobić zdjęcie. Miły Pan który pomógł mi przy automacie a potem pilnował samochodu pociera jeden palec o drugi. Znak rozpoznawalny na całym świecie. Chce pieniędzy. Nigdy w życiu nie płaciłem ludziom za możliwość zrobienia zdjęcia, troszkę się wzbraniam, lecz po wczorajszej porażce ze znalezieniem fotografujących turystów, decyduję się. Kieszenie mam pełne bilonu. Daję Miłemu Panu 70 forintów. Pan lepiej orientuje się w wartości tych monet . Krzywi się na znak dezaprobaty. Sięgam do kieszeni po kolejną monetę. Dokładam 100 forintów. Dobijamy targu. Miły Pan Pokazuje kciukiem okej. Mogę zrobić mu zdjęcie. Mam zdjęcie.

Pozycja wymyślona przez Miłego Pana. Nie wiem co ma oznaczać.


Po pół godzinie jazdy dotarłem do hotelu w Szeged. Dzień Miłych Ludzi jeszcze się nie skończył. Dalsza część wkrótce.

















piątek, 26 października 2012

Święto Narodowe Węgier - part 2


   Przypominam. Jest wtorek 23 października 2012 r. Budapeszt. Dzień Święta Narodowego Węgier. Popołudnie. Krążę po mieście w poszukiwaniu świętujących ludzi. Druga część relacji. Pierwsza poniżej

 Ciągle nie wiedziałem jak świętują Węgrzy. Czy jest to dla nich ważny dzień, czy też kłopotliwy dzień w którym sklepy są zamknięte. Pokaż mi swoje buty a powiem Ci kim jesteś - jest takie powiedzenie. A że ja również zwracam uwagę na buty innych,  mimowolnie zacząłem im się przyglądać.  Czy można oglądając buty przechodniów w Dzień Swięta Narodowego  wywnioskować jaki jest ich stosunek do tego dnia ? Czy buty będą czyste, odświętne, wypastowane, czy też zwyczajne, znoszone, brudne.
  Postanowiłem to empirycznie sprawdzić pomiędzy jedzeniem frytek a popijaniem coli. Oto sfotografowane buty.














 
  


 


  Skończyłem jedzenie. Uznałem, że mam wystarczającą ilość materiału do analizy. Tylko jak teraz ocenić materiał ? Nie będę go oceniał. Proszę spojrzeć na zdjęcia i wnioski wyciągnąć samemu, odpowiadając sobie na pytanie których butów bym nie założył/a w ważnym dla mnie dniu. 
 
  Usłyszałem na końcu alei głosy które odbiegały od typowego dźwięku miasta. Okrzyki, oklaski, śpiewy. Sądziłem że jest to miejsce w którym w końcu spotkam radosnych świętujących ludzi. Gdy doszedłem zobaczyłem wiec. Scena z której elegancki Pan nazwijmy go wodzirej skandował hasła - zebrany tłum energicznie reagował krzykami, oklaskami. Teren był zamknięty dla ruchu. Policja pilnowała porządku. 

Rendorseg - czyli policja po węgiersku.  Solidne podstawy mają tutejsi stróże prawa.

    Nie miałem pojęcia o co chodzi. Wmieszałem się w tłum. Część zebranych była zmęczona dniem i lekko bujała się słuchając przemówienia.

Tak, wiem na zdjęciu nikt się nie buja. Po pierwsze ochrona wizerunku po drugie nie miałem długiego obiektywu. Proszę zgadnąć samemu który Pan ma kłopoty z równowagą.
  Wielu było Panów bez włosów, w czarnych ubraniach, solidnej postury. Gdy próbowałem zrobić im zdjęcie, dali mi jasno do rozumienia że nie życzą sobie fotografii. W sekundę czułem, że poznałem język węgierski, i rozumiem co do mnie mówią. Nie nalegałem. Nie mieli ze sobą aparatów fotograficznych, nie byli w kręgu mojego zainteresowania. Zdjęcia robiłem im na przekór. Nie lubię bardzo jak ktoś zabrania mi robienia zdjęć ( przyznam się teraz, że w Muzeum Terroru też zrobiłem po kryjomu kilka zdjęć - ale szybko się ocknąłem że fotografowanie tam naprawdę nie ma sensu )


Udawałem że fotografuję tylko flagę. Pan chyba nie uwierzył. Udałem że nagle muszę wrócić skąd przyszedłem. Nie udawałem, odszedłem.



Jest. W końcu ktoś z aparatem i to Japończyk!. Również robił mi zdjęcie i też Canonen. Może ma takie same hobby? Przypięty identyfikator wskazuje że był na tym wiecu  zawodowo


Państwo po lewej stronie w czarnych mundurach budzą złe skojarzenia. 


  To nie był radosny wiec. Krzyki wskazywały na niezadowolenie. Ośmieliłem się i spytałem młodej osoby czy są za czy przeciw Orbanowi ( wtedy jeszcze nie skojarzyłem napisu na flagach, a chciałem cokolwiek wiedzieć o co tu chodzi *) . Odpowiedziała po węgiersku, ale to był kolejny raz kiedy zrozumiałem węgierski. Nie byłem już pewien czy chcą abym świętował razem z nimi.
Rząd Orbana - Duży miękki nos  - tak o napisie mówi google translate 

Dziwne,  ale poza japończykiem nie widziałem innych osób robiących zdjęcia. Wiele osób bardzo zainteresowała moja osoba

W tym miejscu miałem kłopot aby przejść. Tłum gęstniał pod sceną


  Wtem Wodzirej wydał komendę i cały tłum zaczął śpiewać. Nie wiem co to za  za pieśń. Próbowałem znaleźć odpowiedź w internecie, ale bez efektu.
  Po hymnie wodzirej wydał komendę rozejścia, tak myślę. Niesiony tłumem szedłem w nieznanym mi kierunku. Starałem się cały czas mieć pod kontrolą kierunek z którego przybyłem oraz pilnować aparatu.  Tłum rozchodził się . Niektórzy nie mieli ochoty wracać do domu. W dalszym ciągu dyskutowali w małych grupach o z pewnością ważnych sprawach poruszonych na wiecu. Wznoszone okrzyki i śpiewy sprawiły że zaschło im w gardłach

Odpoczynek połączony z pojeniem.

  Podążyłem za grupą na czarno ubranych ludzi, nie budzących zaufania. Wycofałem się jednak gdy uliczki stawały się coraz mniejsze i bardziej opuszczone, a do grupy nie budzącej zaufania dołączali kolejni również nie budzący zaufania młodzi ludzie i zachowywali się coraz głośniej i agresywniej.
Miałem duże podejrzenie że nie lubią towarzystwa z aparatem fotograficznym.

Powrót z wiecu. W rękach drzewce od sztandarów

Ludzi ubranych na czarno, tak jak Ci, Widziałem takie grupki  wielokrotnie podczas mojego powrotu do hotelu.

    Miałem kłopot. Przeliczyłem się co do mojej orientacji w terenie. Oddaliłem się od hotelu znacznie. Miałem czas aby patrzeć na miasto

Typ zdjęcia bardzo popularny wśród turystów. Składanie elementów otoczenia i nadanie im zależności.



  Spytałem o drogę napotkaną Panią z dzieckiem.  Na szczęście mój hotel mieści się obok Placu który każdy w tym mieście zna. Pokiwała głową informując że idę w przeciwnym kierunku. Poleciła skorzystanie z trolejbusu. Faktycznie może było to wyjście, lecz nie miałem ani forinta tzn miałem kilkadziesiąt czyli poniżej 1 zł. Wszystkie pieniądze które miałem przy sobie wydałem na zestaw w McDonaldzie. Powiedziała jak dojść pieszo. Szedłem dość szybko. Uliczki były puste. Zaczynało zmierzchać.

Miałem wrażenie że jestem obserwowany .....
...... i  że coś stoi na mojej drodze.


  Szczęśliwie dotarłem do hotelu. Było chłodno. Ja byłem spocony
Sprawdziłem na mapie. Przebyłem 10 km w Dniu Święta Narodowego Węgier.

* Demonstracja była zorganizowana przez Jobbik - Ruch na Rzecz Lepszych Węgier - Utraprawicową, nacjonalistyczna partię głoszącą hasła antysemickie, antyglobalistyczne, antyunijne. Bojówki tej partii noszą czarne mundury, przypominające bardzo te noszone przez faszystów węgierskich w czasie drugiej wojny światowej. Jobbik jest znaczącą siłą polityczną na Węgrzech.  Wielu obawia się odradzania faszyzmu na Węgrzech, po tym dniu ja również.